Mamma Sonnim
(…)
Kapitan w zadumie podszedł do okna, ująłdłonią kołnierz kurtki i spytał półgłosem:
- Piestierienko! Co mówi dzieciak?
Odpowiedzią była cisza.
- Piestierienko! – powtórzyłKapitan.
Nadal cisza, tylko z tyłu rozlegałosię wycie przeciągu. I wtedy na ramieniu Kapitana spoczęłaczyjaś dłoń. Kapitan odwrócił sięgwałtownie, ale to był Artamonow. W jego szeroko otwartychoczach widniało przerażenie, Artamonow wpatrywał sięw okno. Kapitan odwrócił się do okna, i w pierwszejchwili nie zrozumiał, w czym rzecz. Czegoś brakowało wkrajobrazie… Niby wszystko było na swoim miejscu: las,zachodzące słońce, asfaltowe dróżki,zniszczony plac zabaw i piaskownica… Brakowało tylkodżipa. Kapitan mógłby przysiąc, że niesłyszał dźwięku odjeżdżającegosamochodu, nie zarejestrował też chwili, w którejumilkło mruczenie silnika na jałowym biegu.
- Nie ruszać się! – szepnąłKapitan, odskoczył od okna i wyprostował się.
Artamonow odskoczył również izastygł po lewej stronie okna. Przez kilka minut stalinaprzeciwko siebie w pozycji na baczność, niczym na warcie.W powietrzu rozlewała się spokojna cisza. Za oknem szumiałyświerki, na korytarzach śpiewały przeciągi…I wtedy rozległ się cichy zgrzyt, jakby ktoś ciężkiszedł po zmarzniętym śniegu. I znowu, i jeszcze raz…Kapitan zacisnął zęby, popatrzył znacząco naArtamonowa, powoli uniósł karabin i wyjrzał przezokno.
W piaskownicy siedziała dziewczynka ikopała łopatką w piaskownicy. Łopatka wchodziław piasek z cichym zgrzytem. Dziewczynka w skupieniu rozkopywałakopczyk, z którego teraz wystawała łapa brązowegopluszowego misia.
Niespodziewanie w słuchawce rozległsię głos Kima:
- Kapitanie, u mnie spokój –oznajmił Kim. – Co się tam u was stało?
- Zniknął dżip –powiedział Kapitan szeptem. – Nie przejeżdżałobok ciebie?
- Nikt nie przejeżdżał.
Kapitan potrząsnął głowąi warknął do kołnierza:
- Zabołodin, Kasajew? Jesteście cali?
- Ze mną wszystko w porządku –odpowiedział od razu Kasajew. – Widzę Zabołodina.
- Ja też w porządku – rzekłZabołodin.
- Kasajew, gdzie nasz dżip?! –warknął Kapitan.
- Jesteśmy na tyłach budynku –odparł Kasajew. – Stąd nie widać, ale nic niesłyszałem.
- Ja jestem na rogu – oznajmiłZabołodin. – Widzę polankę. Dżipa niewidzę. Widzę ciężarówkę.
- Jaką ciężarówkę? –Kapitan wysunął się ostrożnie.
Rzeczywiście, wystarczyło sięprzyjrzeć, żeby zobaczyć na miejscu dżipa małązabawkową ciężarówkę. W kabinie siedziałgumowy pingwinek.
- Szlag!!! – powiedział Kapitan takgłośno, że dziewczynka przestała rozkopywaćkopczyk, podniosła głowę i popatrzyła na Kapitanaczarnymi nieruchomymi oczami.
Kapitan poczuł się dziwnie i odszedłod okna.
- Co tu się dzieje?… –zapytał stropiony.
Ale szybko wziął się w garść.Skinieniem głowy wskazał Artamonowi drzwi, dając mu dozrozumienia, że ma go osłaniać w razie ataku, a samwyciągnął z kieszeni transceiver. Zgodnie zinstrukcją, należało to zrobić już dawno, napoczątku akcji. Artamonow wyskoczył na korytarz i stanąłprzy ścianie, rozglądając się na w prawo i lewo.
Kapitan wysunął antenę na całądługość i nacisnął przycisk.
- Centrala! Obiekt jest pusty! Zniknąłdżip i Piestierienko! Zniknął dżip iPiestierienko! Centrala!
W transceiverze słychać byłorówny, cichy szum.
- Sytuacja nieokreślona… –powiedział Kapitan po długim milczeniu. – Centrala?…
Transceiver milczał. To byłonieprawdopodobne, ale łączność wojskowa zawiodła.Kapitan na wszelki wypadek zerknął na niebo za oknem, alerzecz jasna nie zobaczył żadnej stalowej kopuły –zwyczajne niebieskie niebo. I gdzieś tam, wysoko, byłysatelity…
- Kim! – zakomenderował Kapitan;głos mu drgnął. – Wycofuj się! Spróbujsię wydostać i powiadom Centralę!
- Zrozumiałem rozkaz – rozległsię głos Kima w słuchawce.
- Jak będzie trzeba, strzelaj –dodał Kapitan.
- Rozumiem – odparł Kim.
- Zabołodin, Kasajew, wejdźcie dobudynku!
Kapitan spojrzał na zegarek. Słońcejeszcze przebijało się przez gałęzie, ale napolanę już ze wszystkich stron podpełzał ciężkizmierzch. Daleko za świerkowym lasem zawył jakiś piesi zamilkł.
- Jestem w budynku – oznajmiłZabołodin. – Niebezpieczeństwa nie widzę,wchodzę na górę.
- Wziąć dziecko? – zapytałKasajew.
Kapitan ostrożnie wyjrzał –Kasajew stał w piaskownicy, trzymając dziewczynkę narękach.
- Tak – powiedział po sekundziewahania.
Kasajew od razu skoczył w stronębudynku i zniknął pod daszkiem werandy. Chwilę późniejwyszła stamtąd dziewczynka, ciągnąc za ogondługiego pluszowego węża. Głowa wężapodskakiwała na kamyczkach, połyskując czarnymikoralikami oczu.
- Kasajew… - zawołał cichoKapitan.
Kasajew nie odpowiedział.
- Kasajew!
Odezwał się Kim:
- U mnie w porządku, idę w stronęszosy – oznajmił ponuro.
- U mnie też, jestem na pierwszym piętrze– odpowiedział Zabołodin.
Kasajew milczał.
I wtedy Kapitan zrobił to, co podpowiadałamu intuicja. Starannie uniósł karabin, przestawiającna pojedyncze strzały, i gdy na linii ognia pojawiła sięgłowa dziewczynki z kokardą na włosach, nacisnąłspust. Z zimną krwią, bez wahania, bez emocji –ponieważ nagle zrozumiał, że tak trzeba zrobić.
Stłumiony szczęk karabinu szturmowegorozległ się w pokoju, przemknął echem pokorytarzu i ugrzązł w ciszy. Kapitan wiedział, copowinno się teraz stać. Głowa dziewczynki szarpniesię, jak od trzepnięcia dłonią w kark, potem ugnąsię nogi i dzieciak upadnie twarzą w piasek. I jednocześnieKapitan był pewien, że nic takiego się nie stanie.Dlatego zamarł, gdy głowa dziewczynki jednak drgnęła– zabójstwo dziecka, nawet w czasie operacji… Aledziewczynka nie upadła. Odwróciła się, uniosłagłowę i popatrzyła na kapitana czarnymi pustymioczami. A następnie nienaturalnie szeroko rozciągnęłausta w gigantycznym uśmiechu, możliwym tylko na filmachanimowanych. I tak, z otwartymi ustami, zawyła –ogłuszająco, ochryple, niskim basem. W takt tego wyciazahuczały przeciągi w budynku, a daleko, za świerkowymlasem rozszczekały się psy.
Kapitan odskoczył od okna, odruchowoprzesuwając przełącznik na serie. Czas zwolniłbieg, wydawało się, że minęła caławieczność. W końcu wycie umilkło.
- Artamonow w porządku – GłosArtomonowa rozległ się jednocześnie w słuchawce ina progu pokoju.
- Kim w porządku – powiedziałKim.
- Zabołodin w porządku –oznajmił Zabołodin. – Na drugim piętrzenatknąłem się na miejsce kontaktu ogniowego, sześćłusek i ślady serii na suficie. Krwi nie ma, śladówwalki nie ma. Łuski nasze, była tu grupa Tarasowa.
Kapitan nie odzywał się dłuższąchwilę, a potem mimo wszystko powiedział:
- Kapitan w porządku.
(…)