Żłoby
- To pan dzwonił dziś rano? Proszęwejść, ee…
- Sabaoth – przypomniał staruszek.
- Niech pan wejdzie, panie Sabaoth, proszęusiąść. Wybrał pan najlepszą agencję dosprzedaży swojej nieruchomości! Przystąpmy od razu dozałatwienia formalności. Pańska nieruchomośćjest pana własnością?
- Tak.
- Czy ma pan krewnych, bądź prawnychspadkobierców, którzy mogliby sprzeciwiać sięsprzedaży?
- Mam tylko syna. Ale jemu jest, ze tak powiem,wszystko jedno.
- Dobrze. Jeszcze jedno pytanie –przepraszam, ale takie mamy zasady, – z jakiego powodusprzedaje pan swoją nieruchomość?
Staruszek westchnął.
- Znalazłem się teraz w… ee…,że tak powiem, trudnej sytuacji. Rozumie pan, całe życiezajmowałem się fizyką, chemią, genetyką, ana stare lata zainteresowałem się filozofią,psychologią, socjologią… Niestety, nauka nie jestdziś nikomu potrzebna. A ja miałem kredyt tylko dodwutysięcznego roku… i w ogóle… jestemzmuszony, że tak powiem, sprzedać nieruchomość.
- Słuszna decyzja. Mamy już nawetzainteresowanego klienta, powinien zaraz przybyć. Bardzoenergiczny. Oto i on! Proszę bardzo, panie Belzebul!
Do agencji wszedł rosły pyzatymężczyzna w średnim wieku, ubrany w skórę.
- No to jak, podskoczymy od razu, zobaczymy, cotam jest? – Zaczął od progu.
- Pan Belzebul życzy sobie od razuobejrzeć nieruchomość! – Oznajmił agent,zwracając się do staruszka, jakby ten niedosłyszał.
- Taa… - przerwał mu Belzebul, -jest ze mną jeden gostek, dizajner, od razu się zobaczy, cotam trzeba zmienić. Ty sprzedajesz, ojciec?
- Ja – powiedział staruszek.
- Ile?
- Suma nie została na razie ustalona…- zakrzątał się agent.
- Wyluzuj – machnął rękąBelzebul. – Ty już robotę odwaliłeś i swójprocent masz. To ile?
Staruszek zawahał się.
- Myślałem o dwustu pięćdziesięciu…
- No coś ty ojciec?
Staruszek milczał stropiony.
- Dobra, polecimy, pogadamy na miejscu –skinął głową Belzebul. – Jaki tam adres?
- System Słoneczny – powiedziałstaruszek.
- Słońcowo? Straszne zadupie! Dziura.Dwieście pięćdziesiąt? Ha! Dobra, jedziemy,obejrzymy te hawire – odwrócił się i poszedłdo wyjścia.
Staruszek poczłapał za nim. Agent tezskoczył, ale Belzebul nie odwracając się warknął:„Odpocznij! Sami się dogadamy”.
Przed wejściem do biura czekałjeszcze jeden mężczyzna w skórze, trochęmłodszy, bardzo podobny do Belzebula. Przedstawił sięjako projektant wnętrz.
Pół godziny późniejbyli już na miejscu.
- No, pokaż, ojciec, co tam masz –ożywił się Belzebul. – Gdzie tu co jest?
- Plafon zasrany – stwierdziłprojektant, wskazując palcem tarczę Słońca.
- Plamy były od samego początku, wadafabryczna – pospieszył z wyjaśnieniem staruszek. –Są prawie zupełnie niewidoczne!
- Da się nowy. Całą elektrykętrzeba będzie wymienić. I umocnienia – projektantwyjął oprawiony w skórę notes, w zadumiepoślinił palec, i otworzył na czystej stronie.
- Wszystko do wymiany? – Zdumiał sięstaruszek. – Z powodu kilku plamek? Dlaczego?
- Na cholerę nam taki staroć? Terazdaje się nowe i supernowe. Taka moda.
- Ale… a… a zamocowania, po cozmieniać zamocowania?
- Teraz się już takich nie robi –wyjaśnił cierpliwie projektant. – Wcześniej byłymosiężne, teraz jest specjalny plastik.
- Słuchaj go, on wie, co mówi –wtrącił się Belzebul.
- To będzie osiemdziesiąt, razem zinstalacją – ciągnął projektant. –Plafon damy importowany, z zaćmieniem.
- Dobra, nie ma czasu, luknijmy szybko, co tujeszcze jest – machnął ręką Belzebul. –Co to? To pierwsze?
- Pokój gościnny – powiedziałponuro staruszek. – Merkury.
- Jakiś taki mały… - zacząłBelzebul.
- Dlaczego, to akurat w porzo – skinąłprojektant. – Trochę się tylko podmaluje, ale to jakraz okey. Chociaż… - podrapał palcem. – Nie,sypie się, samo próchno. Trzeba wymienić całąboazerię.
Belzebul postał chwilę, patrzącna migoczące światła gościnnego, i w końcuskinął głową:
- No, to mi się podoba. Się wymieni ibędzie spoko. Dawaj dalej. A tam… ja jebię! Co totakie pozawijane, z takimi tymi piździułkami?…
- To Saturn.
- A to dookoła?
- Pierścienie. Sam zaprojektowałem izałożyłem – oznajmił staruszek ze źleukrywaną dumą.
- Cały szajs do demontażu –zawyrokował projektant.
- Co ty? Wygląda czadowo… -odwrócił się do niego Belzebul.
- Przyjrzyj się lepiej! Wszystko przegniło– projektant szarpnął najbliższy pierścień.Pierścień zakołysał się, wypadł z niegomały kamyczek.
- Ostrożnie! – Oburzył sięstaruszek. – Niech pan natychmiast przestanie!
Projektant popatrzył na niego zdumiony,ale pierścień puścił.
- Jeszcze ci się na łeb zwaliktóregoś pięknego dnia – wyjaśniłBelzebulowi.
- Czy pan oszalał, młody człowieku?!– Staruszek pobladł z oburzenia. – Będądziałać jeszcze przez miliardy lat!
Projektant zerknął na Belzebula.
- Zdejmiemy – skinął Belzebul.– Spadnie na łeb. A to co?
- To Mars – powiedział staruszekmrocznie.
- Po kiego?
Staruszek nie odpowiedział.
- Położy się beton. Na wierzchdamy plastik – oznajmił projektant i zanotował cośw notesie. – A tutaj… uuuu… dobra, zaszpachlujemyi na to kafelki.
- Tylko miejsce zajmuje – powiedziałBelzebul. – Może go w ogóle sprzątnąć?
- Cały? Czemu nie, da się zrobić– skinął projektant. – Tylko jak wywieźć?Dźwig i samochód. Dziesięć, co najmniej. Ijeszcze załadunek.
- No widzisz, a ty mówiłeś –dwieście! – Belzebul odwrócił się dostaruszka i rozłożył ręce.
- Mówiłem – dwieściepięćdziesiąt.
- Ha, ha, ha! Ale z ciebie, ojciec, kawalarz.Dobra, jedziemy dalej. Co to tam takie w kącie?
- Komórki. Neptun, Pluton, chyba jeszczeKrypton. Ciemne.
- Przeciągnąć światłoto żaden problem – zauważył projektant. –Ale co zrobimy z niebem? – Zadarł głowę.
- Jak to – z niebem? Przecież jestodkryte? – Staruszek stał się czujny.
- O tym właśnie mówię.Jeszcze ktoś wlezie. Teraz nie można zostawiać nicotwartego – odparł Belzebul.
- Zrobimy podwieszane, i aksamit –oznajmił projektant. – A gwiazdy damy sztuczne, z pozłotą.Wyjdzie hiper biper. Ale to będzie kosztować… -projektant spojrzał znacząco na Belzebula.
- Ojciec – stówa maksimum –kiwnął Belzebul staruszkowi.
- Młodzi ludzie! – Oburzył sięstaruszek. – W końcu nie mam obowiązku, ze takpowiem, opłacać waszego remontu! Że tak powiem,sprzedaję nieruchomość w dobrym stanie, można tucałkiem normalnie mieszkać! Nie mówiąc jużo tym, że wszystko, co tu widzicie, to ręczna robota, idziała doskonale! Proszę tylko popatrzeć –przecież to piękne!
- Nie gotuj się, ojciec, i sam pomyśl:czy ja jestem jebnięty, żeby kupować ruinę, jakremont wyjdzie trzy razy drożej? Dobra, co tam jeszcze zostało…O, co to jest, to trzecie?
- To moje laboratorium – zakłopotałsię staruszek.
Belzebul prychnął.
- A kto tu tyle wody nalał? –Gwizdnął projektant.
- To specjalnie.
- A tamto zielone? – SkinąłBelzebul. – Jak drzewo?
- To właśnie drzewo. Lasy.
- Można dać okleinę –zasugerował projektant.
- Oszaleliście? – Powiedziałcicho staruszek. – To naturalne drzewo!
- Można zostawić – zgodziłsię projektant. – Trochę się tylko polakieruje.I nierówności się wyrówna. Najlepiejcyklinować.
- Trzeba będzie – skinąłBelzebul. – Góry tu były czy co?
- Oszaleliście! – Powtórzyłcicho staruszek.
- Stop! – krzyknął nagleBelzebul tak głośno, że staruszek z projektantemdrgnęli, zaskoczeni. – A co tu przebiegło? Takiemałe! O, i tam! I tam! Ale syf!
- O skur!… - odskoczył projektant.– Ojciec, aleś tu sracz zaprowadził!
- To eksperymentalna populacja –powiedział staruszek.
Obaj potencjalni nabywcy zamilkli i popatrzylina niego uważnie.
- Ojczulku – zaczął Belzebul, -czyś ty czasem… nie tego? – zerknął naprojektanta.
- Nie macie pojęcia, jacy oni sąmądrzy… - wyszeptał staruszek.
Zapadła złowieszcza cisza.
- O kur… twoja… - projektantskoczył, wskazując palcem w bok. – Patrz, toto sięrozlazło po całej okolicy! Widziałeś? Tam, nasatelicie, o tam, gniazdo, jak tam błyszczy? I chorągiewka!I tam też są ślady! Spieprzamy stąd! –Projektant nerwowo obejrzał swoje ubranie.
- Gazu na dwór! – RyknąłBelzebul i pierwszy runął do wyjścia.
- Zaraz rano dezynsekcja – powiedziałprojektant łapiąc oddech.
- Ale zasrane – Belzebul z obrzydzeniempokręcił głową. – Ojczulku, chodź notu do nas, pogadamy. Dorzucam jeszcze trzydzieści. Ale więcejnie da rady – sam widzisz.
- Proszę stąd wyjść –powiedział staruszek podchodząc.
- Maksimum trzydzieści pięć. No,bo widzisz, więcej…
- Precz! – Krzyknął staruszek,stając przed Belzebulem.
- No co ty, ojciec?
- To nie jest na sprzedaż! –Krzyczał staruszek. – Rozmyśliłem się! Niejest na sprzedaż!
- Dobra, dobra – pięćdziesiąt– pasi?
- Nie! Na! Sprze! Daż! – Wyskandowałstaruszek. – Do widzenia! Przepraszam za kłopot! Proszęwyjść!
- Sto? – Zaproponował niepewnieBelzebul.
- Czy ja się niejasno wyrażam? Precz!
Belzebul i projektant popatrzyli na siebie.
- Dobra, przekręcimy jutro, po co takiehisterie. – Powiedział w końcu projektant. –Ty, ojciec, tego… ochłoń trochę… zatakie słowa można odpowiedzieć…
Obaj wyszli.
Staruszek poczekał, aż ucichnąkroki i wrócił. Dreptał nerwowo, oglądającswoje włości, podniósł wytaczający sięspod Saturna kamyczek i położył z powrotem napierścieniu.
- Nic, nic – mamrotał staruszek. –Jakoś to będzie. Syn pomoże, może znowu pożyczy.Jakoś sobie poradzimy. A potem zobaczymy. Może odłożąspłatę długu, że tak powiem. Jakoś tobędzie… Żłoby! – Krzyknąłpiskliwie w stronę wyjścia, i pogroził kościstąpięścią.